Wybraliśmy się za granicę. :)
Piątek, 15 czerwca 2012 | dodano:13.04.2013
Niedaleczko, bo do czeskiego Broumova. Oczywiście zwiedziliśmy po drodze Nową Rudę, która kiedyś zachwyciła Małżona, gdy przejeżdżał tamtędy pociągiem (ach, te wiadukty!) i od tamtej pory obiecywał sobie, że tam wróci i to na dodatek ze mną. Nowa Ruda jest pięknie położona u podnóża gór. Jak każde chyba dolnośląskie miasteczko- mocno nadszarpnięte, ale pełne swoistego uroku. Szczególnie urocze są wąskie,"otwarte" uliczki, u których wylotu widać zielone stoki.
Na Rynku ratusz i pełno "magistrackich" gołębi- jak to się stało, że na zdjęciu nie ma ani jednego?
Mieliśmy zamiar kupić w Nowej Rudzie bilety powrotne na pociąg, ale nie przyszło nam do głowy, że stacja (skądinąd ładny budynek) może być na głucho zamknięta, okna deskami zabite...
Z Nowej Rudy kierowaliśmy się w stronę przejścia granicznego w Tłumaczowie, zbaczając jednak z wyznaczonej trasy, bo zobaczyliśmy po drodze coś interesującego- gniazdo z małymi boćkami, umieszczone na czymś noszącym ślady dawnej świetności; a że było niedaleko, to postanowiliśmy sprawdzić, cóż to takiego.
Miejscowość nazywa się Ścinawka Górna, kompleks pałacowy Sarny musiał kiedyś być piękny- teraz jest w stanie opłakanym i popada w dalszą ruinę, a wrażenie to potęgują poprzybijane bezładnie do zabytkowych ścian anteny satelitarne i sznury na pranie...Później dowiedzieliśmy się, że między innymi te właśnie ruiny zainteresowały angielskiego następcę tronu czyli księcia Karola- podobno zamierzał je kupić i uratować przed całkowitym zniszczeniem, ale ta wiadomość pochodzi sprzed ponad dwóch lat, a jakoś nie widać, żeby cokolwiek tam się działo w kierunku odrestaurowania obiektu czy to przez książęcą fundację, czy przez kogokolwiek innego. Nie ma tam nawet żadnej tabliczki o ochronie konserwatorskiej czy choćby biało-niebieskiej "klepsydry" czy też "koperty" widywanej na zabytkach.
Wiadukt w Tłumaczowie:
W Brumowie oczywiście obowiązkowym punktem programu była wizyta na stacji kolejowej. :) Jak zawsze w takich miejscach zastanawiamy się- dlaczego w Polsce takie małe dworce praktycznie nie istnieją dla pasażerów, zwykle wygląda to tak, jak w Nowej Rudzie na przykład- kasa nieczynna, poczekalnia zamknięta, dworzec zniszczony i zabity dechami. U nas nic się nikomu nie opłaca- ani koleje wąskotorowe, ani stacyjki, ani kasy, ani w ogóle małe linie kolejowe, których wciąż ubywa.Na peronie popatrzeliśmy sobie na pociążek do Adrspachu oraz na nieco zezowatego kotka w niezwykłej (dla nas) scenerii.
Prawie jak w Pradze... :)
Klasztor Benedyktynów w Broumovie:
Obejrzeliśmy też drewniany kościółek cmentarny- najprawdopodobniej jest to najstarszy drewniany kościół w Czechach.
W krużgankach- droga krzyżowa, starusieńkie nagrobki i inne gadżety, jak na przykład pień używany przez kata- jak się ktoś przyjrzy, to widać go tuż za drzwiami, między schodkiem a kolumienką.
Browar Olivetin z firmowym sklepem- no takiej atrakcji nie można było sobie odpuścić- jak się ma smakosza piw (zwłaszcza czeskich, bo słabe, a dobre) za męża, to się rozumie samo przez się. :)
Jednak - jak się zapewne domyślacie - na wycieczkę po wnętrzu browaru było za późno. ;)
Do sklepu zdążyliśmy także przed samym zamknięciem- miłą niespodzianką była możliwość zapłaty w złotówkach (po całkiem uczciwym kursie!:)), a piw w różnych smakach był tam cały asortyment.
Nabyliśmy nawet piwo czekoladowe, które- jak się później okazało- ze smakiem czekolady miało niewiele wspólnego, podobnie jak miodowe, które mało miodowe było, a w porównaniu z Trybunałem- wcale. To zastanawiające, że o sklepie browarnym piszę więcej, niż o szacownych zabytkach... :))
Droga powotna wiodła w górę- przez osadę Janovičky, która leży na wysokości 660 m n.p.m., a turystyczne przejście graniczne jeszcze wyżej, w lesie na grzbiecie pasma gór- uuuch, to była męcząca wspinaczka, a upał dokładał swoje! Jednak wspaniałe krajobrazy wynagradzały wszystkie trudy i były doskonałym pretekstem do częstych przystanków. :) Widać było Karkonosze i nawet Śnieżkę- na zdjęciu zlewają się jednak na horyzoncie z błękitem nieba- powietrze nie było stuprocentowo przejrzyste.
Lornetka to cudowne, nieodzowne akcesorium na takich wycieczkach- jak ja mogłam wcześniej obejść się bez niej???
Jak było trudne wejście, to nie ma innej opcji- mogło już być tylko z górki! Wiatr świstał w uszach aż miło! Zjechaliśmy do Głuszycy, gdzie znajduje się piękny kościół z pocz. XIX w.
Tam poczyniliśmy małe zakupy na kolację (w sklepie oczywiście, nie w kościele:)) i dalej z góry przez Rzeczkę wróciliśmy do Sokolca.
W wyjazdach najbardziej nie lubię pakowania się do powrotu, choć to i tak łatwiejsze od pakowania się na wyjazd, bo nie trzeba się zastanawiać, co zabrać, tylko- jak to wszystko upchać! Urlop minął, ale mieliśmy i nadal mamy radosną perspektywę szybkiego powrotu do pięknego domu naszych miłych gospodarzy. Tym razem będzie to krótszy pobyt, ale za to odwiedzimy mnóstwo innych miejsc.
Dane wycieczki:
Km: | 63.70 | Km teren: | 63.70 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Maver |
Komentarze
Komentuj